Już w domu, już zwarty i gotowy, żeby wrócić do codziennego życia.
A jednak camino zostanie we mnie na zawsze. Nie potrafię powiedzieć, jak silnym doświadczeniem była dla mnie Droga, jak wiele spraw pozwoliła mi przemyśleć i jak mocno zapisała się w moim umyśle i sercu.
Nie wiem, czy to doświadczenie w jakikolwiek sposób mnie zmieniło. To pewnie pokaże dopiero czas. Wiele mnie jednak nauczyło.
Po pierwsze, że jestem twardszy niż myślałem. Nigdy nie sądziłem, że jestem wstanie zdobyć się na coś takiego. Wiem, że to jest nic w porównaniu ze zdobyciem K2, ale dla mnie to jest moje K2. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w przeszłości musiałem się zdobyć na taki wysiłek, pokonać tak wielkie zmęczenie i ból. Kiedy pierwszego dnia wyruszałem na camino, nie byłem wcale pewien czy dojdę do Santiago. Drugiego dnia, kiedy już nie byliśmy wstanie iść i nie zrealizowaliśmy założonego planu, myślałem, że to się nie uda. A jednak się udało.
Nie myślałem, też, że potrafię zachować zimną krew i opanowanie w sytuacji, kiedy inni panikują. A jednak potrafiłem.
Po drugie, że jestem cierpliwy. Zawsze, byłem „trochę” cierpliwy. Do pewnego momentu. Kiedy cos trwało zbyt długo, traciłem cierpliwość i opanowanie. Teraz wiem, że potrafię być naprawdę cierpliwy. A camino wymaga cierpliwości. Kiedy idziesz 20 lub 30, lub 40 kilometrów i nie widać końca – musisz być bardzo cierpliwy, żeby nie wpaść w stan irytacji. Bo wtedy tracisz siły i nie możesz już dalej iść.
Po trzecie, że wytrwałość i realizacja planu to nie do końca to samo. Zawsze było dla mnie oczywiste, że jeśli chcę osiągnąć cel muszę wszystko zaplanować i potem tylko ten realizować. Kiedy coś się po drodze wysypywało, często porzucałem nie tylko plan, ale i cel. Na camino zrozumiałem, że to nie o to chodzi. Tak, plan to coś ważnego i przydatnego w dążeniu do celu. Ale czasami, żeby do celu dotrzeć, trzeba plan zmienić lub go porzucić. Jeżeli po drodze coś nie uda? Co z tego. Można zmienić tempo, można inaczej rozłożyć przystanki, można zmienić niemal wszystko. Nie chodzi przecież o to, żeby iść zgodnie z planem, tylko żeby Iść i Dojść. To takie banalne, proste i oczywiste. Dopiero jednak, kiedy musiałem na camino postępować zgodnie z tą zasadą, zrozumiałem o co w niej chodzi.
Wreszcie, że świat jest naprawdę piękny. Nie chodzi mi tutaj o jakieś sentymentalne jelonki na rykowisku, czy kaczuszki w bajorku. Świat, kiedy można go odczuwać bezpośrednio – w swoim ciele, zmęczeniu, pocie, w wilgotnym chłodzie poranka, w upale i w zapachu gnijącej ściółki w lesie – taki świat jest piękny. Kiedy można być z nim w kontakcie przez cały czas, wtedy dopiero widać, jak różnorodny i zmienny jest „dzień”.
Jedno słowo „dzień” mieści w sobie tyle różnych stanów – ciemny, mglisty, wilgotny i zimny poranek, szarówkę przedpołudnia, słoneczne i ciepłe południe, popołudniowy żar i spiekotę, ostre zachodzące słońce chłodnego wieczoru. Idąc przechodzi się nie tylko przez różne miejsca, ale również różne momenty dnia, różne pogody, różne słońca, a w Hiszpanii różne światy i jezyki.
No i okazało się, że potrafię znieść więcej brudu niż myślałem. Korzystać z toalety, z której skorzystało 20 innych osób, zjeść churrazco (smażone żeberka) z połowy gigantycznego prosiaka, przejść 10 kilometrów o jednym jabłku i kubku zimnej wody oraz porozumieć się po galicyjsku, którego to języka nie znam, ze staruszką niemal tak starą jak ziemia, na której żyła.
Człowiek może więcej niż myśli.
Cytując bohaterkę filmu Rozmowy kontrolowane: „Człowiek nie sznurek, wszystko wytrzyma”.
I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis.
Wkrótce kolejne i zdecydowanie więcej zdjęć.
Pomnik pielgrzymów, Monte de Gozo, tuż przed Santiago de Compostela |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz