Wciąż nie mogę uwierzyć - doszedłem do Santiago. Ponad 350 kilometrów. Na moich własnych nogach.
Wstaliśmy dzisiaj o 4:45. Nie wiem dlaczego, bo nikt nie nastawiał budzika. Chyba podziałała tak na nas perspektywa dzisiejszego dnia. To całe podniecenie. Nie tylko zresztą na nas. Kiedy szliśmy w zupełnej ciemności, towarzyszyły nam i mijały nas małe światełka latarek, czołówek i komórek innych pielgrzymów. Wyglądaliśmy jak chmary świetlików podążajacych za światłem Drogi Mlecznej ku Composteli.
Każdy mały świetlik dzielnie przebierał nogami, bo chociaż do Santiago zostało tylko 18 kilometrów, było to najdłuższe 18 kilometrów z całej tej wędrówki.
Kilometry dłużyły się niemiłosiernie, bo każdy myślał już tylko o celu, o Santiago.
W końcu ujrzeliśmy Santiago, ale do katedry pozostało jeszcze prawie 5 kilometrów. Najdłuższa godzina camino (dla mnie w wersji okulałej półtorej godziny)
Weszliśmy na plac przed katedrą, zrzuciliśmy plecaki i usiedliśmy na ziemi. Radość, euforia, uczucie spełnienia, ale tylko przez moment. A potem smutek, że coś się skończyło. Coś bardzo ważnego. I poczucie straty, jakby umarł ktoś bliski. Co teraz? Mamy po prostu wrócić do naszego życia?
Ten moment, to punkt kulminacyjny camino. Może odpowiedź na to pytanie jest trwałym śladem, który camino w nas pozostawia.
Jedno jest pewne. Wrócimy tutaj. Kupiliśmy sobie muszle, jak pielgrzymi w początkach camino jako dowód, że tutaj dotarliśmy. Ale również jako zobowiązanie, że je tutaj przeniesiemy na własnych plecach i nogach.
Potem już tylko wejście do katedry, która częściowo jest w remoncie (między innymi Portyk Chwały), więc z klasycznych obowiązków pielgrzyma mogliśmy jedynie uściskać św. Jakuba. Na koniec godzinka w kolejce po kompostelkę i do hotelu leczyć rany, kontuzje i urazy. Utykanie jest najpopularniejszym sposobem chodzenia po Santiago.
Tutaj św. Jakub to jest ktoś. Naprawdę. Prawie jak Coca Cola w Stanach. Jest wszędzie i na wszystkim. On, muszla, albo gwiazda. Trzeba pamiętać, że Compostela znaczy "pole gwiazd". Pielgrzymi w dawnych czasach udając się do grobu św. Jakuba, kierowali się światłem Drogi Mlecznej. Stąd właśnie ta nazwa.
Jutro z okazji jakiegoś święta (chyba straży pożarnej) podczas mszy dla pielgrzymów pójdzie w ruch botafumeiro – wielka kadzielnica o ponad 700-letniej historii. Zawieszona jest na sklepieniu, na skrzyżowaniu naw. Oczywiście idziemy.
Pierwotnie botafumeiro służyło do neutralizacji zapachu setek pielgrzymów zgromadzonych w katedrze. A było co neutralizować. Kilka tygodni lub miesięcy w drodze, w czasach gdy higiena osobista nie była zbyt popularna, musiało zostawić na człowieku solidny ślad.
Moja droga do Santiago się skończyła, a właściwie uległa zawieszeniu. Wrócę tutaj, to pewne.
Ale blog jeszcze się nie kończy. Zostało mi jeszcze wiele do opowiedzenia i wiele do pokazania. Zaglądajcie więc tutaj, bo sporo rzeczy się tu jeszcze pojawi.
A tym, którzy chcieliby wyruszyć na camino, mogę tylko powiedzieć: "Łapcie plecak i w drogę. Nie obawiajcie się, że nie podołacie. Camino samo was poniesie. Tak właśnie działa ta magia. Buen camino!"