Wczoraj zdecydowaliśmy. Nie jedziemy na Finisterre.
Dlaczego? Jak to nie? Przecież taki był plan? Coż, plany się zmieniają. Kiedy następnym razem pójdziemy camino , nie zatrzymamy się w Santiago, pójdziemy do Finisterre. Musimy jeszcze poczekać, żeby zobaczyć koniec świata.
Zostaliśmy więc turystami. Tak jak i inni pielgrzymi, którzy z nami wędrowali. Sandałki na nóżki, aparaciki w rączki i cykamy zdjęcia. W przerwie cappuccino, piwko, tapas. Już się nie podejdzie kilka kilometrów. Od czego są autobusy.
A jednak na twarzach ludzi wciąż widać słońce, ich włosy mierzwi wiatr, stopy zagłębiają się w prawdziwej ziemi, a w ich oczach błyszczy niebo i Droga Mleczna, która ich tutaj doprowadziła.
Jak cała rzesza pielgrzymów poszliśmy na mszę, żeby zobaczyć botafumeiro w akcji. Kiedy ta wielka kadzielnica zaczęła fruwać w powietrzu niemal dotykając, muskając sklepienie katedry, a oszałamiający zapach kadzidła zaczął docierać do nozdrzy, poczułem, że to naprawdę koniec tej wędrówki. Dotarłem.
Do katedry przyszliśmy o 11 (na godzinę przed mszą) - wszystkie miejsca już były zajęte. Siedzieliśmy więc na ostatniej wolnej bazie kolumny, ale za to z doskonałym widokiem. Dostanę rwy, ale coś za coś. Bylo warto. Spotkaliśmy prawie wszystkich, którzy w pewien sposób towarzyszyli nam w wędrówce.
Odwiedziliśmy również kaplicę Santa Maria de Pilar, patronki Hiszpanii - dawniej jedna z najważniejszych dla pielgrzymów kaplic w Katedrze.
Zobaczyliśmy też centralną kolumnę Portyku Chwały. Przez ponad 800 lat (portyk powstał pod koniec XII wieku) miliony rąk pielgrzymów, którzy w dowód szacunku i uwielbienia dotykali jej, pozostawiły trwały ślad - odcisk ludzkiej dłoni. To dla mnie najbardziej niezwykłe miejsce w całej katedrze. Patrząc na głębokie wgłębienia jakie pozostawiły ludzkie palce, odczuwa się ciągłość i wieź z tymi wszystkimi ludźmi. Więź, która przekracza dzielącą nas otchłań czasu. Po większości z tych ludzi pozostał tylko ten jeden ślad. Będzie to ślad żywy tak długo, jak długo pozostanie żywe camino.
Sam Portyk to prawdziwe arcydzieło, chociaż obecnie częściowo ukryte pod rusztowaniem. Centralną postacią jest oczywiście olbrzymia figura Chrystusa. Pod nim siedzi św. Jakub w pozie misjonarza. W prawej rece trzyma tekst Ewangelii, w lewej opiera się na lasce wędrowca. Według legendy św. Jakub przybył na Półwysep Iberyjski, aby głosić tutaj nauki Jezusa. Nie ma na to żadnych dowodów, a i grób raczej nie zawiera Jego szczątków. Legenda stała się mitem, a mit stał się prawdą. Tak jak to często bywa, to co magiczne i mityczne staje się realne. Ten element magiczności sprawia, że pewne miejsca i opowieści stają się częścią ludzkiego życia. Nabierają dla ludzi dużego znaczenia. Tak jak grób św. Jakuba, bez względu na to czy prawdziwy, czy nie, miał wpływ na życie milionów ludzi na przestrzeni tysiąclecia.
Potem pojechaliśmy na Monte de Gozo, zobaczyć pomnik dwóch pielgrzymów, którzy ze wzgórza spoglądają na Katedrę. Niedaleko znajduje się polskie albergue.
Złożyliśmy też wizytę Dwóm Mariom, a właściwie ich pomnikowi. Te dwie bardzo ważne dla Santiago kobiety, w połowie ubiegłego wieku dzięki kolorowym strojom i ekstrawanckiemu zachowaniu, tchnęły w to miasto nowego, bardziej dynamicznego ducha. Stały się współczesnymi ikonami Santiago.
Santiago to stare i piękne miasto. A przy tym, dzięki uniwersytetowi, pełne młodych ludzi. Kiedy dzisiaj o 6 rano wsiadaliśmy do autobusu na lotnisko, imprezy i dyskoteki trwały w najlepsze. Ach, młodość!
Dzisiaj wracamy do domu. Do zobaczenia.