sobota, 27 września 2014

Dzień 10 Vilalba - Miraz: stuknęła nam setka

Stuknęła nam setka, a to oznacza, że do Santiago zostało nam mniej niż 100 kilometrów. Co prawda wiele się może jeszcze zdarzyć, ale hasło "Dojdę do Santiago" staje się coraz bardziej realne.

Nogi bolą coraz bardziej. Zaczynają odzywać się powoli najsłabsze części ciała,  które miają juz dość tej codziennej wędrówki. W moim przypadku to są stopy. Tym razem są to ścięgna w prawej stopie.  Mam nadzieję, że nie zrobią mi jakiegoś numeru na samym finiszu. Dzisiaj, tuż przed Baamonde nie mogłem już niemal iść.  Gdyby nie półgodzinna przerwa i maść, to bym tutaj nie doszedł. Teraz muszę dać moim nogom odpocząć, bo jutro droga przez góry.

Dzisiaj do pierwszej znowu mgła. To prawdziwy fenomen.  Do pierwszej nic nie widać, tylko białe mleko, jest wilgotno i zimno i nagle w ciągu 10 minut mgła opada, wychodzi słońce i robi się upalnie. Człowiek zaczyna spływać potem, a słynne galicyjskie muchy zaczynaj doprowadzać go do szału.

Rano szliśmy przez skąpany we mgle las, cały nasiąkniety i ociekający wilgocią.  Stary. Drzewa pokurczone poprzerastane mchami, porostami i grzybami uginały się pod brzmieniem czasu. Idąc przez ten las poczułem się stary, bardzo stary. Jakbym istniał od zawsze.  Razem z tym lasem. Jakbym sam porastał mchem i nasiąkał tą mgłą.

A potem wdepnąłem w niespodziankę pozostawioną przez galicyjską krowę. Nastrój prysł, chwila uleciała.  Jak ktoś wie jak trudno oczyścić but treningowy z czegoś takiego mając na sobie 10 kilogramowy plecak i ponad 10  kilometrów w nogach,  ten to zrozumie.

Ach, Hiszpanio, kto Cię zrozumie! Idziemy sobie leśną drogą,  w środku wielkiego "nigdzie", a tu nagle na polanie wyrasta wielki biały namiot, a za nim wielka scena. Obok kilka straganów z odpustowym badziewiem. Fiesta! Na scenie gorące hiszpańskie rytmy, a w namiocie kilkadziesiąt osób popija piwo i zajada się tapasami, które tutaj nazywają się pinchos

Potem tuż przed Miraz przechodziliśmy obok zamku, a w zamku obory. Ach, Hiszpanio, kto Cię zrozumie!

W albergue w Miraz spotkaliśmy 2 pary Polaków z Opola - wiek pod 70-tkę. Wyrazy szacunku.

Przeszliśmy dzisiaj prawie 40 km - tak podają niiemieckie przewodniki - jestem z nas dumny. To było coś.

Do schroniska dotarliśmy koło 17. Zajęliśmy ostatnie wolne łóżka. Mieliśmy szczęście.

Z życia pielgrzyma

Pielgrzym jest mistrzem pakowania.  Codziennie wypakowuje niemal wszystko z plecaka, żeby potem to wszystko z powrotem spakować. Rano robi to na czas i na tyle cicho, żeby nie obudzić śpiących pielgrzymów.  Kto lubi robić wokół siebie dużo hałasu, nie ma życia na camino.