poniedziałek, 22 września 2014

Dzień 5 Luarca -La Caridad: deszczu i bólu - kroczcie ze mną

Zaczęło się.  I to zaczęło się podwójnie.

Najpierw, z samego rana moje ciało powiedziało "Dość". Lewa stopa zaczęła boleć,  a podbicie tak mi spóchło, że buta założyłem wciskając stopę do oporu. Dla masochisty czysta rozkosz.

Potem, tak okolo 10 minut po wyjściu z Luarca zaczął mnie boleć prawy pośladek. Dlaczego prawy, nie wiem. Może dla równowagi.  Ból tak silny, że nie byłem wstanie iść normalnie.  Kulalem więc sobie na obie nogi i szedlem na lewej pięcie i prawej ręce. Przy każdym kroku pytałem siebie,: "Co ja tutaj robię? Po co mi to było?" (ze względu na moralność publiczną cenzura usunęła z powyższego wszystkie wulgaryzmy). 

Wtedy przypomniałem sobie coś co mnie spotkało w tym roku w Biesczadach.  Razem z kolegą poszliśmy na Bukowe Berdo. Spotkaliśmy tam mężczyznę (mniej więcej w naszym wieku) z porażeniem mózgowym, który szedł sam z Wołosatego przez Tarnicę i Bukowe Berdo do Widełek. Nikt mi nigdy tak nie zaimponował jak on. Pomyślałem sobie: "Boli cię noga i 4 litery, i już się załamujesz? Dzidzia zrobiła sobie ziaziu i ryk? Weź się w garść i idź dalej."

Bo z czym ja właściwie muszę się mierzyć? Ból minie, pośladek nie wymaga przeszczepu. Nic co mnie spotyka nie jest trwałe. Czy potrafiłbym przekroczyć siebie,  swoje ograniczenia, gdyby los był dla mnie mniej łaskawy. Obawiam się, że nie. Skoro coś tak drobnego już mnie załamuje. Cierpiałem więc i szedłem.

Mniej więcej w połowie drogi, tuż za Navia zaczęło lać.  Ciągła, nieustanna ulewa. O, przepraszam.  Ulewa od czasu do czasu przerywana oberwaniem chmury. Poprostu bosko. Szliśmy więc przez około 3-3,5 godziny w deszczu. Przydały się poncza przeciwdeszczowe. Plecaki ocalały, ale buty dostały ostrą lekcję  - są całkowicie mokre.  Jak nie będzie  padać, to może wyschną za 2 - 3 dni. Jeśli jednak bedzie padać (a na to właśnie wygląda), wyrosną nam płetwy między palcami.

Do La Caridad dotarliśmy przed 18. Albergue w dobrym stanie, niezbyt duże, ale miejsca jeszcze były.  Teraz wszyscy suszą to co muszą i mogą.  Trudna sprawa bo cały czas pada.  Jest bardzo wilgotno.

Przeszliśmy prawie 30 km. Kolejny sukces.

Droga dość łatwa i bardzo ładna.  Docenilibyśmy to bardziej, gdyby nie deszcz. Oznaczenia dość dobre, ale czasami mylące lub wręcz żadne.  W jednym miejscu na rozstaju dróg pielgrzymi ułożyli strzałkę z kamieni. Chwała im za to. Znów byśmy się zgubili. Wtedy mógłbym zmienić nazwę bloga na "Jak nie dojść do Santiago: 1001 łatwych sposobów".

PS. Zaczęły się pojawiać znaki i kapliczki ze św. Jakubem na koniu z mieczem.

PS2. Minęliśmy dzisiaj Buckingham Palace.

Z życia pielgrzyma.

Kto rano wstaje w albergue temu Pan Bóg daje -papier toaletowy.  Jest to produkt deficytowy. Po 8 rano łatwiej znaleźć w albergue 100 euro, niż rolkę tego cennego produktu.