Ten kulawy to ja. Ślepy jest tu tylko dla ozdoby.
Z albergue w Sobrado wyszliśmy wcześnie, koło 7:20.
W szarej poświacie wschodzącego słońca wieże klasztoru wyglądały niemal mistyczne na czarnym tle lasów, porastających okoliczne wzgórza. Z czasem mgła stawała się coraz gęstsza i cięższa. Szlak wiódł wśród pól i porzez wąwozy. W pewnym momencie znaleźliśmy się na szczycie wzgórza, pomiędzy dwoma pastwiskami. Wszystko pokrywała mgła. Nie było widać ani drzew, ani budynków, ani nawet horyzontu. Jakbyśmy się znaleźli poza czasem i przestrzenią, w wielkim "nigdzie", zagubieni, bez jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Nagle obróciliśmy się i zobaczyliśmy słońce przebijające się przez gęstą mgłę tuż nad linią drzew. Widok mroczny i niemal metafizyczny. To był zaledwie moment, ale było to najbardziej bezpośrednie doświadczenie bycia częścią świata, jakie przeżyłem.
Potem moje myśli krążyły wokół spraw mocno przyziemnych. A to, że muszę odświeżyć ściany w mieszkaniu, kupić nowe sandały, itp. błachostki codzienego życia.
Droga była bardzo piękna i łatwa. Mogę spokojnie powiedzieć, że to był spacerek.
I wtedy, 8 kilometrów przed Arzua moja prawa noga powiedziała "Basta!". Ścięgna zaczęły mnie tak boleć, że nie mogłem iść. W końcu, już w sandałach kuśtykając niczem Quasimodo, szedłem przez te 8 kilometrów, przystając co kilkaset metrów, żeby odpocząć. W zawrotnym tempie przestraszonego leniwaca dotarłem do schroniska po prawie 4 godzinach. Zastanawiam się, czy jutro będę w stanie chodzić, czy moje camino właśnie się nie skończyło. Zostało mi mniej niż 50 kilometrów, przeszedłem ponad 300 i teraz moja droga ma się zakończyć. Tuż przed samym finałem? A może mam tam właśnie nie dojść? Może w tym przynajmniej przypadku Droga jest ważniejsza niż Cel?
Nie ma co gdybać. Jutro wszystko się rozstrzygnie. Jeżeli przejdę jutrzejszy dzień, to pojutrze dojdę do Santiago, choćbym miał iść na czworakach, pomagając sobie przy tym siekaczami.
Albergue w Arzua, w którym śpimy znajduje się zaraz obok kaplicy św. Magdaleny. To jedno z lepszych, w jakich spaliśmy. Nie tak wielkie jak inne w Arzua (niektóre mieszczą nawet po kilkaset łóżek), czyste i dobrze zlokalizowane. Kilka osób, które spotykamy na szlaku prawie od początku również tutaj trafiło.
Arzua to prawdziwy pielgrzymkowy konglomerat. To pierwsze miasto po połączeniu szlaków primitivo, del norte i prawdziwej pielgrzymiej autostrady -szlaku francuskiego. Jest tutaj więc 7 albergue, w sezonie pojawiają się podobno nawet autokary z japońskim pielgrzymami. Wczoraj widzieliśmy dwoje pielgrzymów, którzy z walizkami podjechali pod albergue taksówką.
Na słupkach z muszlami często znajdujà się podane w metrach odległości od Santiago. Dzisiaj minęliśmy słupek z liczbą 49 293. 300 tysięcy metrów temu nie powiedziałbym, że to się może udać. A jednak się udało. Jestem zdolny do rzeczy, o których nawet nie marzyłem. To chyba największa rzecz, której się tutaj o sobie dowiedziałem.
Co chwilę ktoś wchodzi do sypialni w albrgue i robi jej zdjęcie (i mi również). Teraz setki "krewnych i przyjaciół", którzy będę oglądali pokazy z camino usłyszą komentarz: "... a to sypialnia w albergue i jeden z pielgrzymów..." i zobaczą moje stare, wydarte spodnie dresowe.
Z życia pielgrzyma
Dla pielgrzyma XXI wieku smarfon to rzecz priorytetowa. Dzięki niemu robi zdjęcia, utrzymuje kontakt ze światem, zabija czas w albergue (zbyt jest bowiem zmęczony, żeby zwiedzać okolice albergue,), pilnuje szlaku (lub go znajduje). Z kolei schroniska są wciąż na etapie pielgrzyma dosiadającego dinozaura. Dlatego po przybyciu do albergue rozpoczyna się wyścig do gniazdek. Każdy musi naładować smarfona, a gniazdek jest z reguły kilka. WiFi? Zapomnij. Zdarza się jeszcze rzadziej niż otwarty o 8 rano sklep.