"Pierwsze koty za płoty" - zaczęliśmy naszą małą przygodę.
Pierwsze kroki na camino postawię dopiero jutro, ale już dzisiaj poczułem co to zew natury, kiedy w połowie drogi na lotnisko usłyszałem jej głos i musiałem wysiąść z autobusu.
Kto jechał kiedyś na lotnisko w Krakowie, ten wie że jedzie się dość długo, a autobusy kursują "opłotkami", raz na godzinę. Na bramkach zjawilem się więc w ostatnim momencie.
Już raz udało nam się spóźnić na samolot - z Sajgonu do Buan Ma Thout. Niezapomniane przeżycie - 9 godzin w wietnamskim nocnym autobusie, bezpośrednio pod klimatyzacją, której nie dało się włączyć. Jeszcze nigdy tak bardzo nie zmarzlem jak wtedy. Biedni Wietnamczycy zaklejali nawiewy taśmą klejącą - bez efektu.
Droga do Oviedo
Połączenie między Madrytem i Oviedo jest rewelacyjne. Pociąg z lotniska Madryt Barajas na dworzec Chamartin jedzie 12 min. My jednak spoźniliśmy się na niego. Odbiór bagażu trwał zdecydowsnie dłużej niż w kraju mniej hiszpańskim. Pojechaliśmy więc metrem i do pociągu do Oviedo wbiegliśmy tuż przed odjazdem.
Ponieważ pociąg jedzie przez dość górzysty teren (wjeżdża na wysokość ok. 1300 m.n.p.) generalnie wlecze się. Tylko na krótkich odcinkach jedzie 250 km/h. Lepiej wtedy nie pamietać, że tak niedawno taki sam pociąg rozbił się w drodze do Santiago.
Mam nadzieję, że to już koniec z pośpiechem i bieganiem na czas. Czuję się niemal jak w pracy.
Niestety mam taką tendencję, że jeśli pojawia się okazja, zeby się zgubić, spóźnić na pociąg lub błędnie odczytać znaki na drodze lub szlaku, to nigdy jej nie marnuję.
Za oknem pociągu jak w jakimś filmie z Bollywood - czasem słońce, czasem deszcz. Teraz akurat deszcz.
Do Oviedo dotrzemy wieczorem. Paella i copa de vino (solidnych rozmiarów) będą obowiązkowe.