sobota, 20 września 2014

Dzień 3 El Pito - Cadavedo: kiedy nie można wrócić, idzie się przed siebie

Udało się. Nadrobiliśmy wczorajszy dzień i dotarliśmy do Cadavedo. Tak jak planowaliśmy. Ale co to byla za droga.

Z El Pito wyruszyliśmy bladym świtem, co tutaj oznacza ok. 7:30. Szliśmy przez las w porannym półmroku, niemal cały czas z widokiem na morze. Za nami wschodzące słońce barwiło chmury na czerwono. Powietrze było chłodne, przesycone wilgocią, a nogi niosły mnie niemal w powietrzu.

Co za odmiana po wczorajszym dniu.

Po około 2,5 godzinie dotarliśmy do Soto de Luina. Krótka przerwa, kawa i szybka decyzja - idziemy szlakiem górskim.

Szlak widokowo piękny.  Góry przypominają nieco Bieszczady. Początkowo szlak jest dobrze oznaczony, ale w pewnym momencie znak kieruje po ostrym zboczu w dół, aż do asfaltowej drogi. Tam znaki się kończą. 
Gdyby nie mapa i GPS nie udałoby nam się znaleźć szlaku. Co prawda od czasu do czasu znaki pojawiają się, ale nie na rostajach dróg. Po co odbierać wędrowcom dreszczyk emocji związany z wyborem drogi.

W końcu dzięki nowoczesnej technologii wróciliśmy na szlak, który prowadził w górę i w górę, i cały czas w górę.  Aż pod szczyt Pico Parsdiella. Stromy jak diabli. Według GPS i znaku muszli, który tam się pojawił, szlak omija szczyt. Niestety szlak został zagrodzony, ponieważ utworzono tam pastwiska dla byków.  Grzecznie, aczkolwiek stanowczo poinformował nas o tym Principad de Asturias za pomoca drutu kolczastego i stosownej tabliczki. Nasza radość nie miała granic. Moglibyśmy przejść przez ogrodzenie, ale miny kilku byków, które nas obserwowaly, przekonały nas, że nie byłby to dobry pomysł - dużo zabawy dla byków,  mniej dla nas.

Przeszliśmy więc przez szczyt. Kiedy schodziliśmy zdarzyło się coś, co można nazwać szczęśliwym trafem. Drogą, którą szliśmy na kolejny szczyt szło również  stado kóz i 3 pasterskie psy. W zasadzie większe od nas. Kiedy nas zauważyły zaczęły warczeć wymownie. Zbliżenie się do nich nie wchodziło w grę. Zeszliśmy więc na sąsiednią, niemal całkowicie zarośniętą ścieżkę. I na tej właśnie ścieżce, dosłownie kilka metrów dalej został ukryty (inaczej tego nie można nazwać) znak wskazujący, że camino odchodzi w bok. Gdyby nie to nadrobiliśmy dodatkowo godzinę drogi.

Dalsza droga prowadziła przez zarośla. Aż do asfaltowej drogi. Potem jeszcze tylko godzina i byliśmy u celu.

Pomimo pięknych widoków szlak górski zdecydowanie odradzam.  Fatalne oznakowanie sprawia, że łatwo można się zgubić, a bez GPS trudno się znaleźć.

W końcu po około 34 km i 11 godzinach dotarliśmy do Cadavedo. W schronisku nie bylo juz miejsc.

Zatrzymaliśmy się więc w Casa Family Astour. Bardzo dobre warunki, mili gospodarze i tylko 16 euro od osoby ze śniadaniem.  Do tego wyprali nam rzeczy.

Jutro mamy do zrobienia 16 km. Bogu dzięki!

Z życia pielgrzyma.

Pielgrzym najpierw pierze.  Nie je, nie myje się, tylko pierze. A potem suszy. Najlepszą suszarką jest pielgrzym.