wtorek, 23 września 2014

Dzień 6 La Caridad - Ribadeo: człowiek-słoń wkracza do Galicji

Moja lewa stopa spuchła. Wyglądam jak człowiek z nogą słonia. Żeby wcisnąć ją dzisiaj rano do buta, musiałem użyć całej siły jaka mi pozostała. Kiedy już weszła tam gdzie jej miejsce, tzn. do mokrego buta (nie było szans, żeby buty wyschły po wczorajszej ulewie), reszta to była łatwizna.

Po 10 minutach szlo mi się świetnie. Tym szybciej, że zanosiło się na deszcz. Stopniowo jednak się wypogodziło.  Wybraliśmy nieco dłuższy szlak nadmorski przez Tapia de Casariego. Było warto. Szlak prowadzi po równym terenie, bez żadnych stromych podejść. Droga łatwa i przepiękna. Mijaliśmy rozległe plaże i małe skaliste zatoczki.

W lecie to musi być prawdziwy raj dla pielgrzymów. Teraz woda w oceanie jest niemal lodowata.

W Tapia również znajduje się schronisko, bardzo małe, ale położone nad brzegiem morza, przy niemal bajkowej skalistej zatoczce.

W Tapia okazało się, że do Santiago zostało tylko 229 km. Z ponad 350 km przeszliśmy już ponad 120 km. Nie chce mi się wierzyć, że to mi się udało.

Za Tapia szliśmy przez małe wsie, pastwiska i pola kukurydzy. Dominował zapach obór z lekką nutą stajni i morskiej bryzy.

Kiedy stopa zaczęła mnie boleć tak, że ledwo mogłem iść, zobaczyliśmy na asfalcie napis: "Vamos Pelegrino. Tu puedes" (w wolnym tlumaczeniu: "Idziemy pielgrzymie . Dasz radę"). Czy można zignorować takie wezwanie?

W końcu przeszliśmy most na Ria de Ribadeo (zalew, który tworzy kilka rzek wpadających do Atlantyku) i wkroczyliśmy do Galicji. Był to też nasz ostatni dzień na wybrzeżu. Teraz będziemy kierować się w głąb Galicji, aż do samego Santiago.

Schronisko w Ribadeo znajduje się zaraz za mostem i jest naprawdę małe. Przypomina norkę Hobbita.

Całkowicie oderwałem się od zwykłego, codziennego poczucia czasu. Nie pamiętam jaki dzisiaj jest dzień tygodnia, czy miesiąca.  Każdy dzień jest taki sam. Rano wstaję, jem, wkładam plecak i idę, idę, idę.  Potem pranie, mycie, spanie. I tak w kółko, każdego dnia. Wszystko się powtarza i powraca. Wczoraj szedlem, dziś idę i jutro też będę szedł. Jedyna miara jaka ma znaczenie,  to ilość dni, które się idzie. My idziemy juz 6 dzień, niektórzy idą już ponad 2 tygodnie, a są i tacy, którzy wyruszyli wczoraj.

Dla każdego czas jest inny. Bo tutaj czas się odlicza nie za pomocą zegarka, ale za pomocą bólu mięśni, ilości odcisków i pęcherzy, głębokości  otarć, opuchlizny, zmęczenia i, nie bójmy się tego powiedzieć, zapachu. Czas na camino jest fizyczny i odczuwa się go bezpośrednio. A jednocześnie jakby go nie było. Tak jak na ocenie, w którąkolwiek stronę nie spojrzysz, wszędzie widzisz to samo. Czystą i gładką taflę zmęczenia i bólu.

Z życia pielgrzyma.

Pielgrzym najbardziej dba o swoje stopy. Bez nich nigdzie nie dojdzie.  Każdy odcisk, pęcherz i otarcie musi zostać zaopatrzone i zabezpieczone.

Pewien Niemiec w albergue w Aviles reklamował jakiś niemiecki specyfik gwarantujący brak odcisków. Robił to pokazując wszystkim swoje stopy (trzeba przyznać  - wolne od odcisków).